Czy terapia pary, w której jedna z osób pozostaje w innym związku, ma szanse na powodzenie? Jaki to ma wpływ na terapię?
Na tyle poważny, że większość terapeutów
twierdzi, że wówczas terapia nie ma szans na bycie
skuteczną.
Osobiście nie przepytuję od razu zgłaszającej
się do mnie pary o to, czy przypadkiem nie zdradzają
swojej drugiej połówki, ale informuję, że jeśli
zdecydują się na terapię, pozostając jednocześnie w innych – zagrażających małżeństwu – związkach,
to wówczas taka terapia ma niewielkie szanse
na skuteczność. Dzieje się tak między innymi
dlatego, że w procesie terapii powinno być miejsce
na kontakt z trudnymi emocjami. Jest to obszar
do rozmowy i pracy. A jeśli owe trudne emocje
byłyby odreagowywane poza tą parą pozostającą w terapii – przy pomocy „tej trzeciej” bądź „tego
trzeciego”, to owa „energia terapeutyczna” zmarnowałaby
się i nie doszłoby do przepracowania
wielu ważnych uczuć.
A jeśli para trafi do psychoterapeuty, który w osobistym doświadczeniu został zdradzony, na ile wzrośnie ryzyko jego stronniczości?
Głównym wyzwaniem dla terapeuty rodzinnego
zawsze będzie to, aby nie był stronniczy. W utrzymaniu
neutralności pomaga oprócz treningu własnych
umiejętności i superwizji, postrzeganie zjawisk
rodzinnych cyrkularnie, tzn. dostrzeganie
powiązań między zachowaniami i uczuciami obu
stron. Kiedy terapeuta stara się dostrzec ów „taniec
małżeński”, czyli sprzężenia zwrotne między
uczestnikami kryzysu małżeńskiego, to staje się
wnikliwym badaczem, a nie stronniczym sędzią,
który jednych obwinia, a drugim współczuje. A jeśli
terapeuta sam w swoim życiu został zdradzony,
to jest czymś zupełnie kluczowym, a także zawodowym
obowiązkiem ten własny kryzys przepracować
tak, by później nie używać osób zgłaszających
się do terapii jako plastra na własną ranę.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: kobieta jest
emocjonalnie wycofana, niezainteresowana pogłębianiem
relacji małżeńskiej, a mężczyzna ją
zdradza. Gdyby terapeuta uznał kobietę i jej wycofanie
uczuciowe za winną wszystkiemu lub obwiniał
wyłącznie mężczyznę i zaspokajanie jego potrzeb w innych relacjach – nie pomógłby tej parze.
Tymczasem ci partnerzy, a ściślej – ich odnoszenie
się do siebie – tworzy sprzężenie zwrotne. Jeżeli
terapeuta będzie obserwował i badał to, co dzieje
się w ich związku przez pryzmat tych połączeń,
to nie będzie problemu redukował do wskazania
winnego i ofiary. Dopiero wtedy będzie w stanie
im pomóc. Co oczywiście nie oznacza, że terapeuta
jest nihilistą i nie dostrzega wymiaru etycznego.
Jednak to nie analiza aspektu etycznego jest metodą
terapii.
Stronniczość może też wynikać z płci terapeuty. Jeżeli jest nim mężczyzna, kobieta może obawiać się „męskiego porozumienia” między nim a swoim mężem. Co można wówczas zrobić?
Z mojego doświadczenia wynika, że warto
na początku terapii ustalić zasady, które będą
chronić przed „genderową stronniczością”. Jeśli
kobieta będzie miała wrażenie, że „trzymam stronę
mężczyzny”, to proszę, aby mi o tym powiedziała.
Każdemu zdarza się wpaść w taką pułapkę i nawet tego w pierwszej chwili nie zauważyć,
dlatego warto przyjąć taką uwagę pacjenta czy
pacjentki.
Z pewnością nie posłuży procesowi terapeutycznemu i uczestniczącej w terapii parze wycofanie
się jednej osoby i zamknięcie na dalszy dialog.
Zadaniem terapeuty, ale też tej pary, jest dbać o optymalne warunki pomocy i korygować błędy,
które mogą się po drodze pojawić.
Jakie korzyści i jakie trudności wnosi praktyka terapii pary prowadzona przez dwóch terapeutów odmiennej płci?
Czasem największą komplikacją jest niedobór
kadrowy placówki, ponieważ kobiet w tym zawodzie
jest znacznie więcej niż mężczyzn. Utrudnieniem
dla klientów bywają wówczas zwiększone
koszty wizyt, bo z natury rzeczy tego typu terapie
kosztują więcej.
Natomiast bezwzględną zaletą takich spotkań
jest poszerzona perspektywa i głębsza uważność
wobec problemów pary.
Zgodnie z Kodeksem Etycznym Psychoterapeuty prowadzący terapię nie może narzucać swojego systemu wartości trafiającym do niego osobom – powinien respektować system wartości pacjentów. Jednak jesteśmy tylko ludźmi. Co zrobić, jeśli problemy, z którymi trafia do gabinetu para, naruszają wartości terapeuty i wpływa to na podejście do niej?
Psychoterapeuta powinien zweryfikować swoje
stanowisko i określić, czy potrafi respektować system
wartości tych, którzy przyszli do niego po pomoc.
Jeśli nie, powinien o tym powiedzieć tym
osobom i zaproponować innego terapeutę.
Wyobraźmy sobie terapeutę, który jest zagorzałym
przeciwnikiem rozwodów, traktującym małżeństwo
jako sakrament, nakazujący dozgonny
związek, a zgłasza się do niego para żyjąca ze sobą
po uprzednich rozwodach. Czy on ma stwierdzić,
że powinni się rozstać i powrócić do poprzedniej
żony i poprzedniego męża?
To byłby absurd.
Właśnie. Jego klientami ma być zgłaszająca się do niego para ludzi, a nie nieobecne osoby trzecie, z którymi kiedyś żyli jego klienci. Co nie zmienia faktu, że w ich emocjonalnej rzeczywistości tamte osoby mogą być obecne i może to być ważny temat rozmów. Jeśli będzie w stanie im pomóc, może się tego podjąć, a jeśli jego system wartości miałby mu to uniemożliwić, powinien o tym uczciwie poinformować na wstępie.
Jak rozpocząć pracę z parą, w której jedna osoba chce walczyć o związek, a druga nie ma co do tego przekonania?
Terapię poprzedzają konsultacje, które służą określeniu celu terapii. Fundamentem powodzenia terapii jest precyzyjne skonstruowanie kontraktu, w którym określony jest ów cel. Bez uzgodnienia celu terapii jedna osoba mogłaby zmierzać w kierunku naprawy związku, druga w stronę rozstania, a terapeuta podejmowałby pracę w dwóch wykluczających się kierunkach. Stąd doprecyzowanie kontraktu może trwać dwie, a nawet cztery sesje, ale precyzyjny i wspólny cel musi zostać określony.